Co wydarzyło się nad Morskim Okiem?
Zanim sprawa obrośnie plotką i fakty zniekształcone zostaną ustnymiprzekazami
wiedzących inaczej muszę zdać relację, jako naoczny świadek,z wydarzeń, które
miały miejsce 12 listopada 1999 roku.
O godzinie 0610, ze schroniska nad Morskim Okiem, wyruszyła pięcioosobowa
grupa turystów z zamiarem dotarcia na Przełęcz pod Chłopkiem. Pogoda
tegopamiętnego dnia była doskonała. Tatry były w zasięgu wyżu znad Ukrainy,
temperatura spadła w nocy do 7 stopni poniżej zera, niebo było bezchmurne
a tafli Morskiego Oka nie marszczył żaden powiew. Śniegu było niewielei pokrywał
jedynie północne ściany. Ale ściana Czarnego Szczytu Mięguszowieckiego,
którą prowadzi szlak na przełęcz była właśnie północna.
Widok z Rysów na Mięguszowieckie szczyty. Pierwszy
z lewej, oswietlony słońcem to Czarny Sz.M. Mały pipancik w prawym dolnym
rogu to Kazalnica, od której zaznaczono trase cienką zieloną linią.
Scianajest tu pokazana z profilu i dobrze widać spore jej nastromienie.
Wśród wspomnianej piątki były dwie dziewczyny. Wszyscy mieli już
zasobą listopadowe wycieczki w Tatry i pewne doświadczenie górskie.
W żadnymrazie nie byli to nowicjusze jak opowiadano potem w schronisku. Wszyscy
wiedzieli na co się porywają: chcieli przebyć w prawie zimowych warunkach
najtrudniejszy szlak turystyczny Tatr Polskich.
W trzech plecakach niesionych przez mężczyzn była żywność, kuchenki,ciepłe
ubrania, latarki, śpiwory i karimaty w razie nieprzewidzianego biwakui pełen
sprzęt asekuracyjny. Wszyscy mieli nieprzemakalne ubrania, rakii do kompletu
ekwipunku brakowało jedynie czekana dla jednej z dziewcząt.
Kiedy dotarli do progu Kotła Mięguszowieckiego wschodzące słońce oświetliło
szczyt Wielkiego Mięgusza, zrobiło się cieplej i zapowiadał się dzień wprost
wymarzony na wysokogórską wycieczkę. Wtedy naszą grupę wyprzedziło
trzechmłodzieńców wyglądających na taterników. Mieli piękne
małe plecaczki, kaski,czekanomłotki i nieprawdopodobne tempo podchodzenia.
Cóż, kiedy na pierwszymtrudniejszym miejscu w drodze na Kazalnicę
nieco wysiadła im psycha. Dwóchzawróciło a jeden najbardziej
zdesperowany przetrawersował „na żywca” stromyżleb kończący się
urwiskiem. Czy w ich małych plecaczkach zabrakło miejscana raki i linę, czy
w głowach na odrobinę oleju już się nie dowiemy.
Nasza piątka przeszła żleb ze sztywną asekuracją i szczęśliwie dotarła
na szczyt Kazalnicy. Tu nastąpił postój i nadszedł czas na podejmowanie
decyzji co do dalszej drogi. Obserwowano ścianę Czarnego Mięgusza, na której
powoli lecz wytrwale posuwał się samotny desperat pokonując słynną galeryjkę,
teraz całkowicie zasypaną śniegiem. Osądzono, że samotnie niema szans dotrzeć
na przełęcz i zakładano się w którym miejscu zawróci.Zawrócił
po pokonaniu około dwóch trzecich drogi.
Z uwagi na fakt, że pogoda dopisywała zdecydowano wejść na szczyt Czarnego
Mięgusza lewą częścią północnej ściany tj.: drogą nr 925 WHP. Jest
to łatwadroga taternicka, która była niegdyś znakowanym szlakiem a
przebyli jąpo raz pierwszy i wyznakowali Mieczysław Karłowicz i Mariusz Zaruski
w1908 roku. Dolną połowę drogi pokonano z asekuracją ze względu na dużąilość
śniegu na ścianie o stromiźnie rzędu 50-60 stopni. Górna część miała
zdecydowanie mniejsze nachylenie i całkowicie śnieżny charakter.
Na szczycie Czarnego Mięgusza. W głębi Wysoka.
Godzina 1400. Wyjście z ciemnej i zimnej ściany na grań było bardzoprzyjemne.
Skały po słowackiej stronie były nagrzane przez słońce i wolneod śniegu.
Dalsza droga wiodła granią na zachód w kierunku Przełęczy podChłopkiem.
Grań sprawiła nieco trudności tak, że przełęcz osiągnięto ogodz. 1500. W
tym momencie największym problemem pozostało pokonanie galeryjkizwłaszcza,
że zbliżał się zmrok. Rozpoczęto zejście z asekuracją. Po trzechwyciągach
wędrowców ogarnęły ciemności. Teren był bardzo trudny. Ścieżkabyła
całkowicie zasypana śniegiem i przez to niewidoczna. Należy podkreślić,że
galeryjka stanowi jedyną realną drogę powrotu w poprzek niezwykle stromej
(jak na warunki turystyczne) ściany podciętej urwiskiem opadającym do dna
Kotła Mięguszowieckiego.
Nadano wiadomość do kolegów oczekujących w schronisku o przesunięciu
godziny powrotu na 1800. Po kolejnych dwóch wyciągach, które
doprowadziłydo pionowego komina zorientowano się, że szlak został zgubiony.
Jedynymwyjściem był powrót na górę. W tym niezwykle trudnym
i deprymującym momenciewszyscy zachowali spokój i opanowanie, przez
co wycof odbył się bardzosprawnie. A stawka tej gry była w tym momencie wysoka.
Wielkim atutem byładość jasna noc, brak wiatru i zmrożony, dobrze związany
z podłożem śnieg.Kilometr niżej widoczne były światła schroniska i błyski
latarek. Dziesiątkioczu śledziło światełka błąkające się na ścianie. Wiele
kufli piwa wzniesionotego wieczoru za tych co na górze...
Kolejne dwa wyciągi w labiryncie skałek doprowadziły wreszcie do zbawczej
galeryjki, na której widniały już ślady wydeptane rano przez niefortunnego
samotnika. Najtrudniejszy odcinek został pokonany co wcale nie oznaczało,
że grupa była bezpieczna. Dalsza droga, ze względu na późną porę i
łatwiejszyteren została pokonana bez asekuracji. Była to pewnego rodzaju
loteriazwłaszcza, że sił już było brak a wtedy łatwo o fałszywy krok. Szczęśliwie
wszyscy dotarli na Kazalnicę. W drodze do kotła odebrano telefon z TOPRu.
Poinformowano o położeniu grupy i o tym, że nikogo więcej nie ma na szlaku.
Pozostała cześć drogi niezwykle się dłużyła. Minął stan zagrożenia, opadły
emocje, pozostało zmęczenie po szesnastu godzinach spędzonych na szlaku.
O godzinie 2235 nasza grupka wylądowała w uściskach kolegów pod ciekawymi
spojrzeniami tych, którzy pomimo późnej pory oczekiwali na
zakończeniewycieczki. Wielu mieszkańców schroniska, na własne oczy
chciało zobaczyćtych co wymknęli się z łap Trzech Wielkich Mistrzów
dumnie spoglądającychw taflę Rybiego Stawu.
Szczesliwcy dnia następnego