Rok następny zaowocował ekipą ponad dwudziestu osób. Po raz
pierwszy dalsię zauważyć “trynd” wyrypiarski. Pierwszego dnia,
Anemik z Agnieszką zbieraligrupę w Chochołowskiej a Forssayt i ja postanowiliśmy
tam dojść z Kuźnicprzez Czerwone Wierchy. Może byśmy i doszli choć podpierałem
się nosemwchodząc do schroniska a mniej więcej od doliny Kościeliskiej kląłem
tenpomysł słowami nie zasługującymi na przypomnienie. Doszliśmy co prawda
ale nie przez Czerwone a jedynie ceperską ścieżką pod reglami. Sprawiłto
wiatr nie byle jaki bo halny. Już w Kużnicach kolejka nie chodziła ana tablicy
napisane było wielkimi literami: 40 m/s. Byliśmy jednak taknapaleni, że nie
zdając sobie sprawy jaki to silny wiatr (40 m/s to 144km/h, napór
wiatru na ciało człowiekawynosi ponad 100 kG)
poszliśmy na Halę Kondratową.
Na granicy lasu wiatr łamał potężne świerkiniczym
zapałki. Huku pękających pni nie da się zapomnieć. Podeszliśmy okołostu metrów
poniżej przełęczy pod Kopa Kondracką. Wicher obalał nas co chwilana ziemię
a w najsilniejszych jego porywach nie można było oddychać. Gdywiało w twarz
po prostu nie dało się wypuścić powietrza. Obracaliśmy siętyłem do wiatru
ale wtedy za głową było tak niskie ciśnienie, że wdechstawał się niemożliwy
. Szybko straciliśmysiły i zdecydowaliśmy się
na odwrót.
Poszczególne trasy utrzymywały ze sobą łącznosc
przezradio (czasami :-)
Następne dni wypełniły wycieczki na Wołowiec,
Ornak i tradycyjnie Starorobociański Wierch, przy zmiennej pogodzie i znacznie
łagodniejszym wietrze. Wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że jużmam
dosyć pięknych choć łagodnych grani zachodnio tatrzańskich. Pojawiłsię także
pomysł realizowania dwóch tras o różnych poziomach trudności
gdyż doświadczenie, możliwości kondycyjne i chęci uczestników były
szaleniezróżnicowane.
Jednocześnie odniosłem wrażenie, że wnaszym
środowisku panuje mit niedostępnościTatr.
Uważa się, nie bez słuszności zresztą, że góry te są trudne, niebezpieczne,
pełne zakazów i strażników a szlaki i schroniska pękają w szwach
od stonkii innych kapeluszników. Dlatego wycieczek klubowych w Tatry
robi się niewiele.Byćmoże, pokutuje gdzieś w świadomościach stary przepis,
mówiący o tym, żeorganizatorzy turystyki mogą prowadzić wycieczki
jedynie do wysokości 1000m npm.
Znowuna Starobociański? Tym razem mało lodu.