"XL" w nazwie tegorocznegej edycji tego rajdu miało podwójne znaczenie: zawirowania czasoprzestrzeni doprowadziły do bliskiego sąsiedztwa Nocy Świętojańskiej z Bożym Ciałem, dzięki czemu możliwe było zorganizowanie dłuższej (eXtra Leniwej) trasy, a sam rajd obchodził swój czterdziesty jubileusz
Trasa XL:
Plany były stosunkowo ambitne: wyjazd w czwartek o 13:00 z Warszawy do Liwu, zwiedzanie tamtejszego zamku oraz uczestniczenie w procesji z okazji Bożego Ciała, nocleg nad Liwcem w okolicy Popielowa, drugiego dnia zwiedzanie pałacu i parku w Starej Wsi, zwiedzanie Węgrowa, następnie przejazd w okolice Łochowa i przejście na nocleg nad Liwiec. Trzeciego dnia mieliśmy przejść już wzdłuż Liwca na wyspę koło Świniotopu.
Z realizacją planów poszło nieco gorzej: na procesję w Liwie się spóźniliśmy, drugiego dnia przedpołudniowy deszcz (dzięki któremu hasłem przewodnim trasy stało się "przecież słońce świeci" i "przejdzie bokiem") oraz spalony most w Starej Wsi (dzięki któremu powstało hasło "po kostki") pozwoliły jedynie na złapanie (jedynego w ciągu dnia) autobusu do Łochowa. Dopiero trzeciego dnia udało się zrealizować prawie cały plan. Prawie, ponieważ Liwiec zrobił nam kawał i przestał opływać wyspę swą prawą odnogą, przez co nie można stwierdzić, że dotarliśmy na wyspę. Na wyspie uczestnicy trasy XL wykazywali się skłonnościami do przbywania w namiocie (chociaż po wciśnięciu 13 osób i dwóch gitar do trzyosobowego namiotu trudno mówić o luksusach), a i czwartego dnia przebyta trasa nie należała do ambitnych.
Statystyki trasy:
dzień pierwszy: Liw-Popielów-łąki nad Liwcem: 7 km
dzień drugi: łaki nad Liwcem-Stara Wieś: 6 km; Łochów-Owsianka: 3 km; razem 9 km
dzień trzeci: Owsianka-Nadkole-"wyspa": 15 km
dzień czwarty: "wyspa"-Nadkole-Błonie-Kamieńczyk: 5 km
razem: 36 km (czyli średnio 9 km dziennie)
(Marcin Wojciechowski)
Trasa masowa:
Trasa sobotnio-poranna rozpoczęła się zbiórką o dosyć wczesnej godzinie 8:20 na dworcu Warszawa Wileńska. Wyjechaliśmy dosyć liczną grupą (28 osób) o godzinie 8:40, w kierunku na Małkinię, do miejscowości Topór. Jednak po drodze pojedyncze jednostki zdecydowały się desantować wcześniej, w okolicach stacji Urle. Uszczuploną lekko grupą (a należało się liczyć z dalszymi ucieczkami) rozpoczeliśmy marsz ze stacji Topór około godziny 10:15. Trasa wiodła prawie całkowicie przez tereny leśne Puszczy Kamienickiej. Prześliśmy przez rezerwat przyrody Czaplowizna, przekroczyliśmy potok Dzięciołek, bez problemów osiągneliśmy szosę Łochów-Brzóza. Dalej czekały nas atrakcje klasy zagubienie w lesie, rozdzielenie grupy, zawitaliśmy nawet do osady Jerzyska, mimo, że nie było tego w planie. Ostatecznie doszliśmy do sklepu w Nadkolu około godziny 18:00. Trasa raczej nie była wymagająca, niektórzy nawet narzekali, że "emerycka". Deszcz nas nie złapał (oczywiście w czasie marszu - jak było wieczorem i w nocy - wszyscy wiedzą). Z Nadkola w miarę szybko dotarliśmy do celu - w tym roku tzw. "wyspy" na Liwcu. Szybkie rozbicie namiotów, no i można było rozpocząć całonocną zabawę.
Następnego dnia trasa powrotna wiodła wzdłuż Liwca do Urli. Pierwsza połowa trasy - raczej szybki marsz, druga połowa - dla kilku wręcz maraton, dla większości spacer. Znów ładna pogoda, bardzo przelotne opady deszczu. Do Warszawy wróciliśmy około godziny 17.00.
Kilka liczb:
sobota: Topór PKP-Rezerwat Czaplowizna-Jerzyska-Nadkole-Wyspa - 22 km.
niedziela: Wyspa-Koszelanka-Puste Łąki-Strachów-Iły-Urle PKP - 12 km.
(Maciej Florek)
Trasa "Przez Jerzyska":
Trasa wyruszyła około godziny 13 w sobotę z PKP Warszawa Wileńska. W założeniach miała to być szczególnie trasa WF - i była taką choćby z uwagi na obecność "studentów WFistów", którzy stanowili większość (10/14), pomimo pewnych nagłych zmian kadrowych...
Po około godzinie stania w EZT (EN57), ktory objawił się tylko jedna jednostką (podobno na ogół były 2), wysiedliśmy w Łochowie. Szczęśliwie właśnie tu a nie choćby chwilę wcześniej gdy nad dachem pociągu przetaczała się przelotna acz huraganowa nawałnica a maszyniści widzieli na 3 metry; teraz prześwitywało słońce iskrząc na mokrej roślinności.
Wobec tak pięknych i sprzyjających okoliczności przyrody i rześkiego powietrza wszyscy raźno ruszyli w pola (jak się okazało w tej strony Łochów nie straszy zabudową), ogólnie na północ, chwilę tylko asfaltem idąc i wśród płotów domostw. Niektóre zresztą były miłe oku, jak na przykład przytulne (?) i ciasne, wyglądające na letnisko Budziska. Chwilę później nastąpił definitywnie etap leśny. Początkowo trochę mokry, może podmokły. Nie było większych problemów z komarami (w zasadzie, to relatywnie w ogóle nie było, ale...:)), niemniej te najwidoczniej poszły w jakość zamiast w ilość, bo choć pojedyncze, to przerażały wielkością. Zresztą uczestnicy innych tras też zwrócili uwagę, iż to wygląda na jakąś lokalną (?) łochowską anomalię (?).
Wędrówka lasem upłynęła szybko, bardzo szybko, nawet bardzo, bardzo szybko, szczególnie w wobec rozmów o tym (komputerach) i o owym (itp. i in.) (jak na ludzi PW, szczególnie EiTI i MINI, przystało, bo o czym też można rozmawiać?;)). Las się trochę zmieniał, potem mniej, szlak (turystyczny czarny) kręcił (bardzo), ginął gdzieś, aby się potem samemu znaleźć... Po może 1.5h naglę zza zakrętu i zarośniętego stoku wydmy wyłoniły się Jerzyska, tzn. ich zachodnia część.
Pod wiatą turystyczną zrobiliśmy postój, który wydłużył się do ok. godziny, wobec pomysłu (i powolnej jego realizacji), aby chętni poszli obejrzeć (niestety tylko z zewnątrz) kościół w Jerzyskach, którego wiek (jak się potem okazało 1933r.!) i okoliczności powstania (?) budziły kontrowersje... Natomiast niektórzy się opalali (a raczej w ubraniu cos odsypiali...).
Następnym ważnym punktem było celowe odwiedzenie pomnika w miejscu pamięci i stracenia w 1944 przez Niemców harcerzy Oddziału "Jerzyków" i żółnierzy AK, w lesie na zachód od wsi. Stamtąd częściowo prostopadłymi jezdnymi przecinkami, częściowo drogą na NW dotarliśmy znów (w pobliżu nadbużańskiego Rez. Jegiel) do czarnego szlaku, idącego teraz na zachód, prawie prosto w kierunku celu wędrówki - wyspy na rzece Liwiec.
Droga dalej (cały czas zwykła leśna piaszczysta) była podobna (a raczej las wokół), może częściej (co kilka minut) mijały nas samochody osobowe (co kilkanaście minut), a nawet chłop na wozie, który w kluczowym momencie nawet o tym nie wiedząc (jak i my, zdążający wprost tak, aby się zgubić i przejść okrężną drogą) skierował nas w lewo, wprost na centralne miejsce (krzyż w pobliżu sklepu) wsi Nadkole, więc też przy sklepie, częściowo wobec chwilowego orzeźwiającego deszczyku (pierwszego jak dla nas!) spędziliśmy miłe kilkadziesiąt minut.
Pomimo tej jakże relaksującej trasy, dotarliśmy na wyspę jak się okazało jako już druga/trzecia (licząc też 2 rowerzystów) trasa, po wytrwałej idącej przez okolice już od 3 dni grupie... Po nieługim czasie dotarła jeszcze liczniejsza trasa dzielnie idąca od "skoro świt" ok. 9:30 z Toporu, jak również nieliczne nieoficjalne "trasy jednoosobowe" itp. Luda było więc całkiem-całkiem.
Statystyka:
Łochów-Jerzyska: okolo 7km (+okolo 2km w Jerzyskach, dla chetnych)
Jerzyska - wyspa p. Nadkole: okolo 8km
Razem wiec ok. 15km (17km).
(Michał Segit)
Zakończenie rajdu:
A tu jak to zawsze, szczególnie krzatanie się przy namiotach i ognisku zajęło mile czas, jak również improwizowanie dziwnych instalacji przeciwdeszczowych z folii, a także ciągłe przenoszenie się (do i z namiotów) wobec kilkukrotnie nawiedzającego nas wieczorem deszczu.
Również z tego powodu, nocne granie zakończyło się już około 2-giej w nocy, na szczęście bez zakłóceń odbyło się rzucanie i łowienie wianków w Liwcu... o stanie wody niewiele ponad kostki.
Rano podstawowa (tzn. najliczniejsza - około 25 osób) trasa wyruszyła około godz. 11:15 w kierunku Urli. Szło nam się spokojnie i chyba dość leniwie, pomimo przelotnych opadów trwających ledwie minut kilka, po 2 godzinach grupa dotarła do połowy drogi - mostu na Liwcu i skrzyżowania w miejscowości Puste Łąki i stało się jasne, że na pociąg z Urli o godz. 14:11 nie zdążymy, a dopiero następny około 16-tej... Niemniej 5 ambitnych i spieszących się osób wyruszyło aby go gonić (przez około 50 min, niestety całkowicie po lokalnej drodze asfaltowej), z czego nawet 3 go dopadło, jednak prawie w ostatnim momencie, nie zdązywszy już kupić biletu na stacji i będąc chyba z radości w tej ostatniej chwili potraktowanymi przez dośc gwałtowny dżdż. Cóż to...
Rajd i ześrodkowanie na wyspie pomimo wielokrotnego "przejdzie
bokiem" (więc załóżmy pelerynki ;-)) zakończyły się dużym sukcesem.
(Michał Segit)