(I) Nietuzinkowy Rajd Tuzina - PO WYJEŹDZIE

21.VII - sobota

Na Centralnym zbiera się ekipa. Zgłosiło się piętnaście osób. Przychodzi ośmioro. Tyż piknie. W Częstochowie dobijają dwa Krakusy. W sumie przez Jurę wędrować będziemy w jedenaścioro, pięć dziewczyn i sześciu chłopa. W Olsztynie dostaję info od Gawła (z OT), że ćpa antybiotyki i nie da rady z bratem do nas dotrzeć. Przynajmniej jeden się usprawiedliwił. O innych ni widu, ni słychu.

Po wybyczeniu się na olsztyńskim zamku ruszamy do Siedlca Janowskiego. Dzień nie jest za ciekawy - niewiele widoczków, jedno ostrzejsze podejście na rozruch w Górach Sokolich… Nocleg w Siedlcu jest miłym zaskoczeniem, wygodne łóżeczka, niska cena. Pani kierowniczka jest bardzo, bardzo miła, daje mi wiele rad na cały obóz. Pojawia się pierwsza trudność - zamknięto schronisko w Bobolicach (likwidacja szkoły). Nic to, zakombinuje się coś w zamian.

22.VII - niedziela

Nie opierając się podchwytuję myśl kierowniczki, cobyśmy zajrzeli do Złotego Potoku. Po drodze oglądamy Bramę Twardowskiego i źródło Zygmunta. W Złotym Potoku znajdujemy (niespodzianka) schronisko PTSM. Zostajemy, coby ludzie mogli pójść do kościółka. Zwiedzamy też muzea w parku dworskim. Niby nic ciekawego, a cieszy. Krakusy wieczorem znikają, by w kinie plenerowym obejrzeć film. "Hydrozagadka". Bez komentarza. Pogoda zaczyna objawiać swe niekorzystne tendencje. Na razie nie zwracamy na to uwagi.

23.VII - poniedziałek

Podrywam grupę wczesnym rankiem (6.00), coby zdążyć na PKS o 8.0 (i zaoszczędzić paru kilosów i parę godzin na zwiedzanie). Niestety okazuje się, że jakiś palant zawiesił kursy tego autobusu na czas wakacji, o czym oczywiście nie raczył nikogo poinformować. Następny jest po dziesiątej, więc ekipa dzielnie zabiera się za kreślenie kartek do rodzin i znajomych. Mimo wątpliwej pogody i ciężkich chmur humory dopisują, a skrzynka pocztowa znacznie się zapełnia.

PeKSem dojeżdżamy do Ostrężnika, gdzie zwiedzamy ruiny i jaskinię. Co odważniejsi wciskają się na jej koniec. Kończy się to ogólnym ubrudzeniem, dziką radością i kilkoma fotkami wewnątrz (oj, flesz w maksymalnej ciemności to straszny ból...). zmykamy na Przewodziszowice (fajne ruinki) i Łutowiec (też fajne ruinki, tyle, że te nam umykają, bo chłopi ze wsi budują nowe domy). Dotarłszy na Mirów, zostawiam grupę na zamku, by se pooglądała i odpoczęła, a sam z Dominikiem posuwam do sklepu po zakupy. Okazuje się, że sklepikarz może nas zanocować, za niską cenę. Wszyscy zadowoleni, dziewczyny bardziej, bo (niestety) wykupuję im prysznic. Na szczęście tanio. Na kolacje mamy kanapki i zupki z torebek, bo brak kuchni gazowej lub elektrycznej nie daje szans na zrobienie pawia. Szczęściem jest wrzątek.

24.VII - wtorek

Ruszamy na Bobolice. Fajny zameczek. Z tablicami treści "Teren prywatny, wstęp na ruiny zabroniony". No cóż, to w końcu jedyny taki przypadek w Polsce. Nadciągnięcie tabunu pielgrzymkowego uniemożliwia zarekwirowanie tejże tablicy (jednej z trzech) na rzecz Chałupy Elektryków (ja o niczym nie wiedziałem, mnie przy tym wcale nie było, to nie był mój scyzoryk ze śrubokrętem...) przez Zdów udajemy się do Rzędkowic. Na Górze Zborów większy postój. Masa fotek - skały i my, my i skały, skały i skały...

Rzędkowice witają nas super burzą. Na szczęście nie mokniemy, bo zdążamy do schroniska. PTSM spoko, niedrogi, z wieloma wygodami (piłkarzyki, stół do ping-ponga, KRONIKA!!!). Mankamentem okazują się fatalne łóżka, które nie nadają się nawet na podpałkę. Trzy osoby wybierają podłogę... Kuchnia też testuje naszą cierpliwość. Ale udaje się zrobić pawia. Na gluta nie starcza sił ani czasu.

25.VII - środa

Ruszamy na Ogrodzieniec. Po drodze mijamy Morsko, w miarę fajne ruinki, częściowo zagospodarowane. Później grupa zdobywa Okiennik Wielki. Nastroje dopisują aż do Podzamcza. Schronisko okazuje się zalane, bo facet je modernizuje (czyli powiększa). Niestety, nie zdążył położyć dachu i wszystko zamokło. Szczytem jest woda kapiąca z oprawy żarówki w substytucie kuchni. Gotujemy pawia na makaronie. Zajmuje nam to ok. 3 godzin i tłum szemrze już przeciw Neronowi. W dodatku na zamku złapała nas ogromniasta burza, ściana deszczu, że nic nie widać. Marcin z poświęceniem ratuje (na prośbę białogłowy tubylczej) przedłużacz z zalanego dziedzińca zamkowego. Szkoda, że nie wyżebrał całusa w podziękowaniu.

Podzamcze zostaje zalane. Na ulicach potoki, że woda wlewa się od góry do butów. Co tam, zakupy trzeba zrobić, więc łażę od sklepu do sklepu. Reszta chroni się, gdzie popadnie.

Wieczorem na naradzie zapada decyzja o skróceniu trasy i ewakuacji powodziowej do Olkusza celem suszenia. W ten sposób decyzją ogółu Bydlin, Klucze, Rabsztyn i Smoleń zostawiamy na (II) Rajd Tuzina (hm, trzeba zatem go będzie zrobić...).

26.VII - czwartek

Telepiemy się PeKSami i PKP do Olkusza (przez Wolbrom). Krakusy z przyczyn technicznych decydują się nas opuścić (ich strata). Olkusz wita nas schroniskiem I kategorii. WRESZCIE ROBIMY GLUTA!!! Całkiem smaczny. Wcześniej zwiedzamy Olkusz - stary cmentarz, starówkę i cudowną kolegiatę (polecam, jest na co popatrzeć).

27.VII - piątek

PeKSem ruszamy do Pieskowej Skały. W skrzynce na skargi na dworcu PKS w Olkuszu ląduje protest na funkcjonowanie autobusów w okresie letnim. Ku mojemu zdziwieniu (chyba zbędnemu) list ten muszę na siłę wepchnąć do skrzynki, bo i tak nikt jej nie opróżnia. Ale chociaż poćwiczyłem pisanie patetycznych skarg w stylu ubiegłego ustroju Polski.

Po zwiedzeniu Pieskowej ruszamy doliną Prądnika do Ojcowa. Szkoda, że Prądnik już wrócił do swego koryta, bo byłyby fajne widoczki. Zwiedzamy sanktuarium w/na Grodzisku, potem zamek w Ojcowie. Po drodze do jaskini Ciemnej łapie nas burza, ale się nią nie przejmujemy. Jaskinię (na wyraźne polecenie przewodniczki) zwiedzamy z garbami na plecach. Bez komentarza. Potem idziemy do Jaskini Łokietka. Miły przewodnik widząc nasze uzbrojenie w latarki wpuszcza nas na zamknięte zazwyczaj wąskie korytarzyki Jaskini. Super sprawa.

Przy jaskini znajdujemy budkę Telekomuny. Dzwonię do Łaz w sprawie noclegu. I tu moja wpadka - dwa schroniska (ok. 110 miejsc noclegowych) kompletnie zapchane ludem tak, że nawet nie chcą słyszeć o noclegu na stołówce. Nie pozostaje nic innego, jak wracać do Krakowa, gdzie śpimy w kołchozie na Oleandrach. Odradzam innym tam zaglądać, chyba że chce zobaczyć, jak nie powinno wyglądać schronisko kat. I. Ale przynajmniej jest sucho.

28.VII - sobota

Cały dzionek poświęcamy na Kraków i jego zabytki. Szmulamy się po Rynku, Wawelu i Kazimierzu. Mała rzecz, a cieszy. Mimo to chwilami widać skutki przebywania w jednym towarzystwie za długo. Ale jest dobrze, kończę obóz w jakimś ogródku przy koktajlach mlecznych. Nadal w narodzie jest wola i ochota na następny rajd w te okolice celem obejrzenia tego, co ominęliśmy. Towarzystwo grzecznie wsiada do "Tatr", a ja zostaję jeszcze poszwędać się ze znajomymi z Kraka. Tyle z Rajdu.

Bartek "ŻUCZEK" Żukowski

 

Skład (I) Nietuzinkowego Rajdu Tuzina:

Bartłomiej ŻUCZEK Żukowski - kierownik, organizator, pan i władca i takie tam

Monika Katarzyna Pawelec - zbrojne ramię zarządu "Jedynki"

Marcin Kędziorek - osoba przypominająca nam, że trzeba czasem jeść

Łukasz Łojek - męska część Krakusów

Agnieszka Kołodziejczyk - żeńska część Krakusów

Magda Purchla - Elektro Endemitus

Magda Kędziorek - najcichsza i najspokojniejsza uczestniczka obozu

Dominik Kasprowicz - najbardziej dociekliwy uczestnik rajdu, zadający nieraz wielce kłopotliwe pytania

Małgosia Fabisiak - Psycho Endemitus, reprezentująca Koło Turystyczne Psychologów (czy jakoś tak)

Maciej Czeredys - element wybitnie wywrotowy, wywodzący się ze "Styków"

Ryszard Wilk - drugie ramię zarządu Jedynki na rajdzie, wybitny teoretyk turystyki