KSIĘGA  WSPOMINKOWO-KONDOLENCYJNA
śp. Janusza Grzędy


Aby się wpisać, kliknij

2011.05.29 (niedziela) 21:18
Witold Grzesik     

Przygoda Janusza z turystyką studencką zaczęła się w 1984 roku. Zapisał się na prowadzony przeze mnie obóz roku "0" Koła PTTK nr 1. Miał wygoloną czachę, co wówczas było niecodziennym widokiem. Nie była to żadna ekstrawagancja, po prostu chwilę przed obozem grał jako statysta w jakimś filmie - i do granej przez niego roli kazano mu się ogolić na łyso.
Ponieważ był świeżo upieczonym studentem Wydziału Elektrycznego, zaproponowałem mu, aby po zakończonym obozie pojechał razem ze mną spod Babiej Góry do Chałupy. Pojechał, spodobało mu się i w Chałupie, i w "Stykach", do których niebawem przystał. I chodził z nami po górach, po nizinach, uczył się grać na gitarze, był zawsze przyjaznym, dobrym, pomocnym kompanem wycieczek.

W listopadzie 1986 roku "Styki" zebrały się na corocznym Walnym. Klub przeżywał okres świetności, ludzi przewijało się przez imprezy bardzo dużo. Kończył się drugi rok dobrej prezesury Basi Koroblewskiej. I stanęliśmy przed znanym dylematem - kto następny? Murowani kandydaci wymiękali, groziło nam bezkrólewie.
Janusz przyszedł na Walne jako fotograf. W zasadzie nie udzielał się w klubie w pracach organizacyjnych, więc nie był na liście kandydatów. Ale przyparci do muru rozejrzeliśmy się po sali i wówczas nas olśniło: "ON! TYLKO ON!". Nie było lekko przekonać Janusza do podjęcia się takiego wyzwania. Zarządzono przerwę techniczną na urobienie gościa. Oczywiście obiecano pełne wsparcie itd itp. Nie mial wyboru. Został Prezesem i naprawdę nie był to malowany Prezes. Przejął się rolą i pod jego kierunkiem Styki przez kolejne dwa lata rosły w siłę.

Co było dalej - nie bardzo pamiętam, bo zająłem się własnym narybkiem. Zawsze jednak Janusz był w moich wspomnieniach z tamtego czasu naprawdę jasnym punktem.



2011.09.08 (czwartek) 13:25
Maciej Bobrowski     

Gdy w sierpniu 1988 roku po raz pierwszy pojawiłem się w Stykach, klubowa aktywność Janusza powoli dobiegała końca. Pewnie dlatego zanim dane mi było poznać człowieka z krwi i kości poznałem Janusza-legendę. Ileż to razy siedząc przy ognisku słyszałem: „A na obozie u Janusza...”. Tu zawsze przywoływane było jakieś ciekawe wspomnienie. Innym razem: „Szkoda, że nie ma Janusza...” lub: „Gdyby Janusz tu był...” (Zapewne zrobiłby tak i tak). A na śpiewankach, podczas wycia popularnej „Orawy” ostatnie słowo pierwszego wersu – zbieżne z Janusza nazwiskiem zawsze specjalnie było akcentowane i wywoływało radosne uśmiechy. Z kolei przed Rajdem Nocnym lub innym dużym spędem można było usłyszeć : „Może nawet Janusz przyjdzie...” Wychowywany w tym „kulcie jednostki” (Trzeba tu uczciwie przyznać, że stykowy Olimp miał wówczas, podobnie jak grecki, wielu bogów obdarzanych powszechną czcią, ale nie o nich jest to wspomnienie.) czekałem niecierpliwie na możliwość konfrontacji wyobrażenia z rzeczywistością. Nie pamiętam, kiedy i w jakich okolicznościach ono nastąpiło, pamiętam za to człowieka ciepłego, otwartego na innych, obdarzonego rzadką umiejętnością słuchania. Właśnie ta ostatnia cecha chyba najbardziej mi utkwiła w pamięci. Janusz nie słuchał słów, on słuchał ludzi. Chęć poznania i zrozumienia innych połączona z rozwagą i wewnętrznym spokojem dawały mu autorytet. Dzięki pogodnemu usposobieniu zyskiwał powszechną sympatię.
Mimo, że nasze klubowe ścieżki w tak zwanym „realu” spotykały się w sumie rzadko, Janusz pozostaje dla mnie osobą ważną, która wówczas - na przełomie lat 80-tych i 90-tych - w jakiś sposób mnie zdalnie (Tak, tak: Zdalnie, bezprzewodowo, bezStykowo - taką mieliśmy już wówczas w Stykach fantastyczną, mimo braku Internetu i innych współczesnych gadżetów, technikę i technologię ) kształtowała. Dziś, w dniu pogrzebu Janusza pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że z jego nowego okna „widać chmury na skalistych grzędach” i że kiedyś „w miejscu, co nie ma go na mapie ” - na „niebieskich połoninach” spotkamy się znowu.






webmaster (i ewentualna korekta)