Majówka 2006.

Rumunia.Relacja z mini-wyprawy do Maramuresz i Bukowiny na Rumunii.


Pewnego zimowego dnia Dorota przysłała mi z Rumunii zdjęcie w emailu. Przedstawiało drewniany niewielki kościół – jeden z zabytków Parku Etnograficznego w Cluj-Napoca. Miał bardzo wysoką i strzelistą wieżę zakończoną zdobieniami z drewna. Cała bryła świątyni pokryta była gontem, nie było okien. Wyglądało to niesamowicie! Kościół ten reprezentował styl budownictwa marmaroskiego...

Maramuresz to taki region na północnym zachodzie Rumunii. Od zachodu graniczy z Węgrami, od północy z Ukrainą i jej masywnymi Karpatami, od wschodu zaś od Bukowiny oddziela Maramuresz masyw Alp Rodniańskich.
- Co w Maramuresz przyciąga?

- Kościoły, klasztory, budownictwo drewniane, przepiękne rzeźbione bramy oraz żywa kultura i tradycja ludowa. Poza tym cudowne krajobrazy rolniczych dolin i zalesionych pagórków nad którymi stoją potężniejsze góry. W maju jeszcze zaśnieżone. Z tym wszystkim mieliśmy okazję spotkać się podczas jednodniowego pobytu w Maramuresz. A jak to było?
A tak:

1 maja, poniedziałek, Cluj-Napoca – Sighietu Marmatiei – Valea Izei

Bardzo wczesnym pociągiem udaliśmy się do Sygietu Marmaroskiego (Sighietu Mamatiei). Jest to najdalej wysunięte na północ Rumuńskie miasto, główny ośrodek miejski Maramuresz. Z perspektywy dworca CFR oraz autobusowgo, które znajdują się przy samej granicy z Ukrainą, miasteczko wygląda jak opuszczona dziura. Ale wystarczy przespacerować dowolną uliczką w stronę centrum by zobaczyć rynek tętniący życiem, uliczny handel i ciekawą zabudowę... W miasteczku już na początku trafiliśmy na Wojtka – turystę z Polski, który zmierzał zdobyć Pietrosul w Górach Rodiańskich (co mu się z przygodami udało). Po krótkim zwiedzaniu Sygietu nasza trzyosobowa wycieczka ruszyła autobusem do Barsany, pierwszej miejscowości na malowniczym szlaku Doliny Izy (Valea Izei). Tam obejrzeliśmy bardzo ciekawy zespól klasztorny. Miało miejsce małe szaleństwo fotograficzne.

Łapiąc stopa trafiliśmy na kolejnych Polaków- Waldka i Irminę. Dzięki ich gościnności udało się nam przejechać całą Dolinę Izy, zwiedzając po drodze bardzo stare, przepiękne, drewniane kościoły z wysokimi wieżami w Rozvalea, Poietile Izei, Boitza, Ieud i Bogdan Voda. Wieczorem dotarliśmy do Sacel, gdzie pożegnaliśmy zmotoryzowaną dwójkę, a sami ruszyliśmy... szukać kolejnego szczęścia...
Maramuresz ukazało nam nie tylko piękne kościółki, ale również zachwycająco bogato zdobione bramy, mieszkańców w charakterystycznych strojach... Nie rzadkością był też widok wołów w zaprzęgach...










Namiot rozbiliśmy w Sacel tuż za stacją kolejową. Poniżej szumiał strumień.. ugotowaliśmy pierwszego pawia i napiliśmy się rumuńskiego piwka. Z poznanym kilka godzin wcześniej Wojtkiem czuliśmy się jak starzy znajomi...

2 maja, wtorek – Sacel – Salva - Gura Humorului –Voronet


Rano pożegnaliśmy Wojtka, który ruszył na Pietrosul. My wsiedliśmy w pociąg do Salvy, a stamtąd wprost na Bukowinę! Droga, mimo, że koleją, była pełna pięknych widoków. Pociąg przejeżdzał to bardzo wysokimi wiaduktami, to bardzo długimi i ciemnymi tunelami... Do Gury Humorului dotarliśmy dość późno, więc szybko przedostaliśmy się na drugą stronę rzeki Moldova i znaleźliśmy pole namiotowe w Voronet. Namiot stanął tym razem nad większą rzeką, u stóp zalesionego wzgórza, z którego sączyło się źródełko. Noc próbowała być zimna.

Bukowina. O Bukowinie śpiewamy turystyczne pieśni. Czytamy wiersze. A większość z nas nawet nie wie, że kraina o tej pięknej nazwie istnieje gdzieś na prawdę. Okazuje się, że jest takie miejsce i nawet pasują do niego słowa, których nauczyliśmy się z pieśni Mistrza Wojciecha.
Rumuńska Bukowina, bo o niej opowiemy, jest częścią krainy leżącej obecnie na terytorium dwóch państw : Rumunii i Ukrainy. Głównym miastem Rumuńskiej Bukowiny jest Suczawa. Na Ukrainie funkcję tę pełnią Czerniowce. Jednak jadąc na Bukowinę nie warto zaglądać na dłużej do miast. Mimo ciekawej historii i opisanych w przewodnikach zabytków, Suczawa nie da się porównać z perełkami Siedmiogrodu. Miasto raczej zniechęca, dlatego najlepiej jest od razu po przyjeździe zabrnąć gdzieś w te wsie malowane ręką Boga, poznać ludzi, spróbować mamałygi albo jajecznicy na słoninie... no i przede wszystkim stać się przez chwilę tym pielgrzymem, którego oczy jak nic w życiu cieszy widok średniowiecznych malowanych monastyrów. Te bukowińskie perełki chcąc- niechcąc wyznaczają szlak wędrówki...


3 maja, środa – Voronet – Gura Humorului – Monastirea Humorlui – Cacica


Dzień zaczęliśmy od zwiedzania Monastyru w Voronet – przepięknie malowanego zarówno wewnątrz jak i z zewnątrz. Sceny dotyczyły męczeńskich śmierci Świętych, życia Chrystusa oraz Nowego jak i Starego Testamentu. Stopem i busem z odrobiną szczęscia dotarliśmy do Monastirea Humorlui – kolejnego monastyru, równie pięknego. Klasztory są dostępne dla zwiedzających za niewielką opłatą. Na teren wewnętrzny wchodzi się z zapartym tchem. Momentalnie poraża piękno świątyni stojącej w centrum całego terenu. Wszystko osłonięte jest od reszty świata wysokim kamiennym murem. Dawniej, w czasach gdy budowano monastyry, służyły one celom obronnym. Władcy Mołdawscy sprytnie obeszli zakaz budowania zamków obronnych stawiając w niewielkiej odległości od siebie obwarowane niczym twierdze kościoły. Opiekowali się nimi zakonnicy.
W Humorze (Humorului) spotkaliśmy sporą grupę Polaków. Po wymianie kilku ciepłych słów wyruszyliśmy przez góry niczym polski Beskid Niski na północ. Na północy zgodnie z mapą samochodową Rumunii miała znajdować się Kaczyka (Cacica) - polska wieś, w której wciąż można usłyszeć pielęgnowaną polszczyznę. Przejście przez góry było wspaniałe. Buki oświetlone słońcem prężyły białe pnie, ich korony ledwo co się zieleniły. Las pachniał, szumiał i rozkwitał wiosną. Na szczycie grzbietu odpoczynek i kawałek dalej ukazała nam się panorama doliny. Schodząc ku niej wypatrzyliśmy coś nietypowego w krajobrazie Rumunii. W środku wsi stał murowany wysoki kościół – gotyk mazowiecki jak w gębe strzelił – chciało się wykrzyczeć. Byliśmy pewni że przed nami rozpościera ramiona Cacica. Wieś powstała za czasów Austro-Wegier, kiedy to z okolic Wieliczki przybyli Polacy aby wybudować tutaj kopalnię soli. Tam natrafiliśmy na polska wycieczkę i udało nam się nawet wziąć udział w polskiej Mszy poprowadzonej z okazu 3 maja.

Namiot rozbiliśmy w ogrodzie u pani Eleny, Rumunki, która pokazała nam czym jest prawdziwa rumuńska gościnność. Wieczorem przy kolacji mieliśmy okazję pogawędzić z nią w języku polsko-rumuńskim.














4 maja, czwartek - Cacica – Arbore – Iaslovat

Rankiem pani Elena uraczyła nas prawdziwym rumuńskim śniadaniem – mamałygą z serem, smażonymi jajkami, i bardzo słodką kawą z mlekiem. I to nie koniec! Na drogę dostaliśmy „wałówkę” - gotowane jajka, słoninę, herbatę, powidła...Ach – będziemy to wspominać! I te łzy w jej oczach jak wychodziliśmy... Wspólne zdjęcie będzie piękną pamiątką.

Z Kacycy ruszyliśmy do kolejnego monastyru – w Arbore. Krajobraz zmienił się z górzystego w rolniczy więc szliśmy „...polami, polami, po miedzach, po miedzach...”. Na szczęście błota nie było;) Monastyr w Arbore jest chyba jednym z najbardziej zniszczonych, choć trwają prace konserwatorów. Nie odbywają się w nim, tak jak w pozostałych, nabożeństwa. Miejsce to jednak było ciekawe, tajemnicze i fotogeniczne. Świątynia otoczona jest starymi drzewami oraz cmentarzem z pięknymi kamiennymi nagrobnymi krzyżami. Niewielu turystów tu zagląda, można więc się nieco wyciszyć i podumać...










Z Arbore ruszyliśmy szosą w kierunku Suczawy. Po 15 minutach marszu złapała nas okazja i podrzuciła do Iaslovat. To bardzo rolnicza wieś. Praktyczie nie ma zielonego, żeby rozbić namiot. Nawet nad rzeką. To oraz znaki na niebie zapowiadające zmianę pogody zmusiły nas do szukania kawałka trawnika w ogrodach mieszkańców Iaslovat. Szczęście się znowu do nas uśmiechnęło w dość niespodziewany sposób. Nocowaliśmy w domu dość bogatej rodziny. Spędziliśmy z tą rumuńską rodziną bardzo miły wieczór, pijąć marmaroską palinkę (odmiana śliwowicy), bawiąć się z dziećmi i rozmawiając, tym razem w języku rumuńsko-polsko-ukraińskim.
Następnego dnia wracaliśmy już do Cluj-Napoca, odwiedzając po drodzę Suczawę – stolicę regionu.



Multumesc Bukowino!



Dorota i Łukasz
(idziepoziemi@os.pl)


ps: noi vrem se venim la Bucovina