JwT 2001

Siódma z kolei Jesień w Tatrach odbyła się w dniach 1-4 listopadai była nieco odmienna od poprzednich. Po raz pierwszy działaliśmy na mniejszym obszarze w oparciu o stałą bazę noclegową – schronisko Murowaniec.Wybór podyktowany był faktem, że rejon Hali Gąsiennicowej oferujegęstą sieć atrakcyjnych szlaków i dróg wspinaczkowych a takżeumożliwia łatwy „wycof” w Tatry Zachodnie w razie nagłego atakuzimy.




Koscielec

1. Obłaskawianie Cerbera

Pierwszego dnia silna grupa pod wezwaniem podbiegła żwawo szlakiem praojców przez Boczań na Halę. Padał śnieg, było zimno, pochmurno i ogólnie beznadziejnie ale jak karze tradycja dzień nie zakończył się polegiwaniem do wieczora wśród lwów schroniskowych w Murowańcu lecz podjęto ambitną próbę zdobycia Kościelca.
- Czy tam się w ogóle da wejść? – zapytała jedna z pań gdy ujrzała trójkątną skalną piramidę pokrytą świeżym śniegiem, którejszczyt tylko chwilami wyłaniał się z nisko leżących chmur.


Czy tam się w ogóle da wejść?

mariusz
Dwie grupy jednak zaatakowały Przełęcz Karb z obu stron i ku zdziwieniu wszystkich dotarły tam prawie jednocześnie. Tu nastąpiło przegrupowanie. Starzy wyjadacze, którzy na Kościelcu buty zdarli rzucili bestii na pożarcie młodsze pokolenie a sami udali się na z góry upatrzone pozycje by rozkoszowaćsię widokiem upadającej buty nowicjuszy.
A wiater, jak to mawiają „blomby ze szóstek wyrywał” i nic dziwnego, że na skalnej płycie atak szczytowy się załamał w poziomo padającym śniegu.  Wyjadacze zatarli z zadowolenia (i z zimna) ręce gratulując sobie dobrze złożonej ofiary. Wychodzili bowiem z założenia, że skoro Naczelny Cerber stojący u wrót Tatr Wysokich dostał swoją działkę to będzie wyrozumiały dla ich zuchwałych zamiarów, które chcieli zrealizować w dniach następnych.
Wredna mina starego wyjadacza


2. Lodowy pocałunek księżnej
Z najwyższego w rejonie Hali szczytu – leżącej w głównej grani tatrzańskiej Swinicy (2301) - wybiega w kierunku wschodnim najokazalsza skalna grań leżąca całkowicie na terenie polski. Zwana jest ona czasem , choć niesłusznie Orlą Percią. „Perć” bowiem to tyle co ścieżka. Właściwa OrlaPerć to wysokogórski szlak turystyczny typu „via ferrata”zbudowany według pomysłu ks. Walerego Gadowskiego w latach 1903-06 wiodącywspominaną granią od Zawratu do Krzyżnego. Obecnie często Orlą Perć przechodzisię wwydłużonej wersji: od Przełęczy Świnickiej do Krzyżnego co zajmujelatem przysprzyjającej pogodzie około 7-8 godzin.
Dnia 3 listopada nad Tatrami przechodził front chłodny. Nocą spadło około 20 cm śniegu a wraz z nim spadła również temperatura o około 10 stopni w porównaniu do dnia poprzedniego. Widoczność rzadko przekraczała100m i dopiero na tak nakreślonym tle wydarzeń można docenić ile samozaparciamusieli wykazać uczestnicy JwT żeby wstać o 5 rano a o 6 ruszyć w kierunkuŚwinicy.na swinicy
Świnicę osiągnięto stosunkowo łatwo już przed południem. Wiatr nieco osłabł jakby księżna zastanawiała się co zrobić z intruzami zakłócającymi jej spokój. Żeby nie nadużywać gościnności (i nie odmrozić nosów na wierzchołku) większość grupy udała się na dół tą samą drogą, którą przybyli. Jedynie czterech zuchwałych barbarzyńców ruszyło w kierunku Zawratu. Po godzinie byli na Przełęczy i zamiast zejść w Dolinę CzarnegoStawu, jak rozsądek nakazywał, poszli na Mały Kozi wierch odurzeni dotychczasowymi sukcesami.
Tego zła Świnica ścierpieć już nie mogła. Po opuszczeniu się w lodową szczelinę Zmarzłej Przełączki Wyżnej lodowaty wiatr powiał ze zdwojoną siłą. Przemoczone już dawno rękawice przymarzały do łańcuchów, lina zamieniła się woblodzony drut a zgrabiałe ręce miały trudności ze zwykłym wpięciem karabinka.
Na świnicy upał żelżał



Trudno iść zwartą grupą i co chwila tracimy się z oczu. Zresztąi tak idęz przymrużonymi  oczyma, gdyż nie sposób wytrzymać sieczenialodowych igiełek. Schowany za skalnym załomem czekam na resztę. Staram sięuspokoić oddech i nieco ogrzać jedyne odsłonięte miejsce jakim jest twarz.Policzki szczypią a czubek nosa niepokojąco jest niewrażliwy na dotyk. Dzwonitelefon. Jak go usłyszałem przy tym wyciu wiatru? Rozmawiam z Maćkiem, który jest w Murowańcu tylko przez 50 sekund. To wystarczy żeby ręka zupełnie skostniała a mokra rękawica zamarzła tak, że mam trudności z jej założeniem.


W miarę zbliżania się do Koziej Przełęczy humory się jednak poprawiały ipo przejściu ostatniej oblodzonej drabiny cała czwórka już wiedziała, ze pierwsza część Orlej Perci została zrobiona. Odnalezienie szlaku nad Zmarzły Staw było już zupełnie proste.
Druga część grupy szczęśliwie dotarła na Kasprowy i wszyscy spotkali sięw schronisku.
zejscie ze Swinicy
Zejście ze Świnicy nie było łatwe...
Zmarzla Przelecz Wyznia Na
Zmarzłej
Przełączce
Wyżnej
jest
kawałek prawdziej
ferraty


Ta ostatnia drabina Jeszcze
tylko
ostatnia
drabina
i
będziemy
na
Koziej
Przełęczy

Dopoki moge robic zdjecia nie jest zle!
Dopóki można robić zdjęcia nie jest wcale tak źle.  Za chwile zamarznie aparat...


3. Gdy ziemia dla nas za płytka

Po przejściu frontu chłodnego zazwyczaj zdarza się dzień albo dwa dni ładniejszej pogody. Tak było i tym razem gdy dziewięć osób o świcie podążało do Dolinki Koziej. Chmury powoli podnosiły się aż wreszcie ujrzeliśmy przepięknie oświetlone słońcem oblodzone szczyty. Tego dnia zaplanowane były także wycieczki na Granaty, do Pańszczycy i do Doliny Pięciu Stawów przez Zawrat i Krzyżne. Najtrudniejsza trasa miała zacząć się dokładnie tam dokąd doszliśmy wczoraj – na Koziej Przełęczy. W koziej Dolince pożegnaliśmy trójkę idącą na Granaty i zaczęliśmy mozolne podejście pod przełęcz.

„Trudności znaczne i o dużym nagromadzeniu... W zimie przejście Orlej Perci stanowi poważną wyprawę taternicką i wymaga użycia pełnego sprzętuasekuracyjnego”.
J. Nyka „Tatry Polskie”

Choć nie była to jeszcze zima, mieliśmy sprzęt asekuracyjny i dużą nadzieję na dojście do Skrajnego Granata. Początek był jednak trudny. Droga na Kozie Czuby zajęła dużo czasu. Trudno było odnaleźć wąskie skalne półeczki zasypane śniegiem. Łańcuchy trzeba było mozolnie odkopywać. Jednak wartobyło pokonać uskok Koziej Przełęczy Wyżnej aby zobaczyć przepiękną panoramęz Koziego Wierchu.Na Granatach
Dalsza droga była wspaniałym podniebnym spacerem przez śnieżne pola i skalne żeberka przecinające południowe stoki masywu. Potem nieco mroczne zejście do żlebu Kulczyńskiego i znów wspaniale oświetlone stoki Granatów.
Na Skrajnym Granacie byliśmy troszkę zbyt późno i dlatego bez zwłoki opuściliśmy się na... Granacką Przełęcz doskonale wiedząc, że nie mamy szans dojść przed zmrokiem na Krzyżne. Po rozległych polanach w masywie Granatów trawers Orlej Baszty czy żebra Wielkiej Buczynowej Turni wydawały się niezwykle przepaściste. Po wejściu na zalodzoną grań Małej Buczynowej Turni skąpo oświetloną bladoseledynowym światłem księżyca umysł zaczyna się buntować: Nie... Tylko nie tędy... Nadmiar świeżego powietrza po obu stronach robi tym większe wrażenie, że dna dolin toną w mroku. Na Krzyżnem byliśmy o 18.15 dokładnie po 12 godzinach od wyjścia ze schroniska.
Pańszczyca jest rozległą doliną o dnie usłanym wielkimi głazami. Poruszanie się pomiędzy nimi jest nadzwyczaj trudne. Jedyną drogą wyprowadzającą z tej dzikiej doliny jest szlak. Jak łatwo go zgubić po zmroku przekonał się pewien turysta, którego spotkaliśmy zbłąkanego wśród głazów. Zmęczony i zziębnięty zupełnie stracił orientację. Sytuacja była dość poważna pomimo tego, że zawiadomił TORP przez telefon. Powiedział bowiem, że znajduje się w Dolinie Za Mnichem (?!!) i tam rozpoczęto poszukiwania.
- Dobrze, żeśmy poszli na to Krzyżne – powiedział ktoś w mroku...


4. Zakończenie na luzie
koniec
Po piętnastogodzinnej wycieczce wylegiwaliśmy się do późna napawając radością z dwuetapowego przejścia Orlej Perci. Choć latem oblężona jest przez tłumy ludzi tak, że na łańcuchach tworzą się kolejki, wystarczy trochę śniegu i lodu by odzyskała swój majestat i w pełni zasłużyła na miano najtrudniejszego szlaku graniowego w Polsce. Trzeci października był bardzo udanym dniem.Wszystkie trasy zrealizowały swoje plany i cieszyły się piękną pogodą. Nadszedłw końcu czas powrotu i cala ekipa ruszyła do Zakopca trzema trasami: przezBoczań, przez Kasprowy i prze Kopę Kondracką i Giewont.

I tak VII JwT odeszła bezpowrotnie w przeszłość.
Do Zobaczenia za rok!